- Skąd masz te informacje? - Od znajomego znajomego. - Plotki - powiedział rozczarowany. - Takie same jak te, za które płacimy codziennie naszym informatorom. - Pogłoski nie mają żadnego znaczenia w sądzie. - Nawet nie wiemy na pewno, czy to morderstwo. Po prostu dzielę się z tobą informacjami, które udało mi się zebrać. Sprawdzę je i dowiem się, jaka jest prawda. - Uśmiechnęła się. - Na wypadek, gdybyśmy jednak mieli z tym trafić do sądu. Spojrzał na jej nastroszone włosy i ciemniejsze odrosty. - Nie usłyszałaś tego w salonie piękności? - Cholera, nie. - Jeden kącik jej ust się uniósł. - Nie chodzę do salonów piękności. Boże, nie znoszę tej nazwy. Zakład kosmetyczny też nie jest dużo lepszy. To - wskazała na sztywne blond włosy - może się zdziwisz, ale to nie jest robota profesjonalisty. Pewnie myślisz, że zapłaciłam czterdzieści, sześćdziesiąt albo i sto dolarów jakiejś fryzjerce, ale do diabła, nie. To powstało dzięki staremu dobremu Clairolowi i nożyczkom, które odziedziczyłam po babci. Co sześć tygodni poświęcam mojej fryzurze około dwóch godzin i voila, oto główne clou programu! - Po prostu clou. - Tak, wiem. - Wstała i znów pokazała na swoje włosy. - Tanio, szybko, nowocześnie! - Skoro tak mówisz... - Bo tak jest - powiedziała, grzebiąc w torebce. Wyciągnęła paczkę marlboro. - Czas na krótką przerwę. Chcesz jednego? - Raczej nie. Lepiej sprawdzę znajomych i rodzinę Josha Bandeaux. Skoro naprawdę był tak nielubiany... - Niektórzy nazywali go Josh Bandyta Bandeaux. - Uroczo. - Świetnie do niego pasowało. Myślę, że nazwała go tak któraś z jego byłych kobiet. Prasa to podchwyciła... - W to akurat nie wątpię. - Nie kochasz czwartej władzy, co, Reed? - Ani trochę. Spytała: - Myślisz, że mogłabym sprzedać to zdjęcie? - Wskazała ekran komputera. Josh leżał na swoim drogim biurku, tak jak go znaleźli, z zaschniętą krwią na palcach. Widać było nawet kałużę na dywanie. - Każdy, kto zapłaci, będzie mógł zrobić sobie z tego tapetę, wygaszacz ekranu lub coś w tym rodzaju. - Śmieszne - powiedział bez cienia uśmiechu. - Myślałam, że docenisz mój żart. Nagle spoważniała. Reed przypuszczał, że Morrisette była bardziej związana z tym draniem, niż chciała się przyznać. Mógłby się założyć, że nie zapominała tak łatwo swoich mężów czy kochanków. Wyglądała na twardą sztukę, ale wcale nie była taka silna. Raczej udawała. Z tego, co słyszał, dorastała bez ojca. Krążyły plotki, że ojciec porzucił matkę dla młodszej kobiety zaraz po narodzinach Morrisette. Ale tak tylko gadali ludzie. Miejscowe ciemniaki. Reed nie znał prawdy i niewiele go ona obchodziła. A raczej do tej pory go nie obchodziła.
wda? I co ty na
nocy. Uśmiecham się na myśl, jak gładko wszystko poszło.
– Więc zrób coś – upomniał się. Zacisnął zęby i zrobił krok bez kuli. Najpierw jedna
Okolicę spowijał żółtawy smog, jednak sznur samochodów posuwał się w miarę sprawnie. Na
Bentz zawrócił i zaparkował na zarośniętym parkingu, przy którym przycupnęła nieduża
powiedziała mu sekretarka w firmie ubezpieczeniowej, w której pracowała. Nie udało mu się
była na liście pasażerów, i tak, samolot wylądował kilka godzin temu, co zresztą już wiedział,
latarką w najbardziej mroczne zakamarki.
za nim nie przepadała, za nim ani za żadnym innym psem. Denerwowała ją sierść, brud i kupy
– Kapitan rozmawia z...
zresztą, jeśli wierzyć baśniom, duchy nie potrzebują czterech kółek.
gdzie będzie. Zdołał się zorientować, że w pokoju nie było podsłuchu. Nie znalazł nigdzie
Nie był duży. Ogrodzenie broniło dostępu do odrapanej budowli, w której niegdyś mieścił
Rozmawiali jeszcze chwilę. Powiedziała mu, że była na kolacji z Lydią Kane,
latarni mgła kładła się białymi smugami, ścieliła się dziwnym welonem, którego nie sposób
Milczał. Nie spuszczając z niej oczu, otworzył kasetkę. Rzeczywiście były w niej pieniądze, ale wcale nie zamierzał się z nimi rozstawać. Już dawno przeznaczył je na własne cele.
- Nie wiedzieliśmy z początku, kim jest. Zdołał nas zaskoczyć w ciemności.
- Tobie jednak się udało.
- Nieludow - odparł Lieven półgłosem - jest najlepszym tajnym agentem, jakiego
darmo ćwiczył w londyńskich klubach. Przeskakiwał z rozmachem przez głębokie kałuże.
- Edward, proszę! - Niewiele brakowało, a odepchnęłaby go.
Nie rozumiał, dlaczego tak trudno mu się zdobyć na wypowiedzenie tych dwóch
ustami rozpruł mu brzuch.
- Ward - odparła bez namysłu. Do licha! Wcale nie zamierzała zdradzać swojego
- Bal zwycięzców?
- Tak, Danielu. Fort wlepił w niego oczy i spytał z prawdziwym zdumieniem:
zobaczył, że przystaje na stopniach przed wejściem. Może po to, by nabrać śmiałości? A
przyjemnościami nie była niczym chwalebnym, lecz mimo ogromnych sum, traconych przy
sprawić niespodziankę, lecz królewski przyjaciel odmówił przyjęcia pieniędzy i z galanterią
komuś takiemu jak ty trzeba przebaczać?
- Co z niej za uparciuch! Jeszcze się pozwoli komuś zabić! - mamrotał gniewnie Alec,